czwartek, 30 kwietnia 2009

Manic Street Preachers - Journal for Plague Lovers

Z czterdziestką na karku

6.5/10

Myspace

W sieci pojawiła się już kolejna płyta Manic Street Preachers. Dziewiąty album w dorobku muzyków z Walii nie jest ani tak dobry jak te dzięki, którym zespół zyskał popularność, ani tak słaby jak te, po których powoli odszedł w niepamięć.

Oficjalna data premiery "Journal for Plague Lovers" to 18 maja, ale już od kilku dni można rozkoszować się (lub nie) solidnym powrotem zespołu z 23-letnim stażem. Płyta jest przede wszystkim solidna i powinna przypaść do gustu stałym fanom zespołu, których nie brakuje także w Polsce. Powinna spełnić oczekiwania także tych, którzy nie znają twórczości Manic Street Preachers od podszewki. To przede wszystkim solidna dawka rockowego grania.

Na nowej płycie brakuje hitów na miarę "If You Tolerate This Your Children Will Be Next" czy "A Designe For Life", ale jest kilka dobrych kawałków, które mogą na stałe wpisać się w kanon "znanych" utworów walijskiej grupy. Na uwagę zasługują przede wszystkim trzy pierwsze utwory z podkreśleniem numeru dwa, "Jackie Collins Existential Question Time".

Płyta pierwotnie miała być tylko hołdem dla Richego Jamesa Edwardsa, który w niewyjaśnionych okolicznościach zaginął w 1995 roku. To on jest autorem większości tekstów na "Journal for Plague Lovers", co Manics podkreślali w wywiadach ("there was a sense of responsibility to do his words justice."). Jednak z oczywistych względów płytą zainteresowały się rozgłośnie radiowe i powoli robi się dość spory szum wokół nowego wydawnictwa. Zapewne z perełki wyjdze album mainstreamowy, z trasa promującą, festiwalami etc itp itd, ale może to dobrze?

Wracając do samej muzyki to na "Journal..." jest wszystko co trzeba. Są mocne gitarowe brzmienia, są ballady, jest przebojowość i przede wszystkim jest stary dobry James Dean Bradfield. Mimo czterdziestki na karku wokalista nadal imponuje fantastyczną barwą głosu (patrz: tytułowy kawałek, też czołówka na płycie). Wystarczy zobaczyć na YouTube utwory ze starszych albumów, żeby pojąć co tak naprawdę oznaczają ciarki podczas krzyku tego Pana.

Podsumowując moje karkołomne wywody, nowa płyta Manics jest kontynuuacją świetniej tradycji zespołu, ale też perełką dla koneserów i zagorzałych fanów. Ode mnie, jako zagorzałego fana, ale też realisty, będzie 6.5/10. Może zawitają w Polsce?


niedziela, 26 kwietnia 2009

The Horrors - Primary Colours


Granie jak z horroru

6.5/10

Myspace


Przyznam szczerze, że po przesłuchaniu debiutu spisałem ten zespół na straty. Niby ciekawy głos i oryginalna jak na XXI wiek muzyka, ale całość sprzedana w dziwny sposób - mieszanka filmu Tima Burtona "Sok z Żuka" z pięcioma Robertami Smith'ami na scenie. Całością zainteresował się NME i The Horrors straszyli z pierwszych stron gazet.

Niemniej debiutancka "Strange House" coś w sobie miała, ale była bardzo nierówna. Na uwagę zasługiwał przede wszystkim typowy radiowy hit "Jack the Ripper", który o dziwo nie został wydany jako singiel.

Druga płyta "Primary Colours" jest podobna, ale... inna. Kompozycje wydają się żywcem wyjęte z lat osiemdziesiątych. Jest trochę Bauchaus, My Bloody Valentine czy Jesus and Mary Chain. Niemniej horrorowi muzycy zdali poprawkę na ocenę pozytywną. Brakuje singlowego wymiatacza, choć celować w to miejsce może "New Ice Age", chyba najlepszy i najciekawszy utwór na tym albumie.

Widać, że muzycy postanowili jednak grać to co lubią a nie poddawać się trendom. Krok do przodu, ale nie zdecydowany. Plusy za pomysł i innowację a minus za zbyt równe kompozycje, brakuje kopa! Pierwszym singlem został ochrzczony "Sea Within a Sea", czyli prawie ośmiominutowy kawałek, który idealnie oddaje to co w muzyce The Horrors jest najlepsze, zreszą... oceńcie sami!


niedziela, 19 kwietnia 2009

Kto to śpiewa?! Ale jak śpiewa!

Silversun Pickups - Swoon


Po pierwszym odsłuchaniu byłem zachwycony melodią, riffami oraz wokalem, byłem przekonany, że damskim. Później przyszło szperanie w googlach i Myspace zespołu i co? Okazuje się, że wokalistą zespołu jest Brian Aubert, ewidentnie mężczyzna. Oczywiście nic to nie zmieniło w odbiorze muzyki Silversun Pickups, wręcz przeciwnie, Amerykanie co nieco zyskali.

"Swoon" jest drugim albumem w dorobku zespołu z Los Angeles. Pierwszy album, wydany w 2006 roku "Carnavas" zrobił bardzo duże zamieszanie na amerykańskim rynku muzycznym. Szczególnie dzięki stylistyce, która oscyluje pomiędzy amerykańską alternatywą rocka a indie rockiem. Niemniej wiele opiniotwórczych portali muzycznych zarzucało Silversun Pickups to, że zespół co utwór skacze pomiędzy nurtami, ciężko się z tym zgodzić, ale zdaniem Pitchfork album zasłużył na notę 5.1...

Drugi album zaczyna się genialnie, "There's No Secrets This Year" to zdecydowanie najlepszy utwór na płycie, jest ostro, shoegazowo (lub shoegazingowo) i melodyjnie. To może być jeden z lepszych singli tego roku, choć zespół na pierwszy wybrał numer pięć na płycie. "Swoon" po pierwszych odsłuchaniach wydaje się równiejszy od debiutu. W "Carnavas" było pięć świetnych utworów, prawdziwych wymiataczy, ale także sześć przeciętnych.

"Swoon" bardzo ciężko zamknąć w jednych ramach. Jest rock alternatywny, shoegaze, dream pop, ale też indie czy amerykański rock a'la Smashing Pumpkins, choć zam zespół zdecydowanie odcina się od starszych kolegów. Jedyne co łączy te dwa zespoły to tendencja do obniżonej barwy gitar czy zamiłowanie do gitarowych laurek, które jednak Smashing Pumpkins porzucili po nagraniu debiutu.

Co będzie dalej z Silversun Pickups? Wszystko zależy od drogi, którą wybiorą. Jeśli dadzą się złapać w sidła NME może skończyć się na rock'n'rollowym graniu i popowych kawałkach w radiu. Jeśli jednak zespół poważnie zakorzeni się w amerykańskiej alternatywie, może wyrośnie coś na miarę Kings of Leon? Na razie jedna z lepszych płyt w 2009 roku.

środa, 15 kwietnia 2009

My Latest Novel - Rewelacyjni Szkoci

My Latest Novel - Deaths And Entrances


Zaskakująco dobry kierunek. Tak, to właściwe określenie. Pierwsza płyta zespołu pt. "Wolves" zyskała bardzo przychylne opinie, znajdując się w czołówkach zestawień odkryć 2006 roku. Zespół imponował świeżością, nowym spojrzeniem na indie rock, gdy Glasgow najbardziej słynął z Franza Ferdinanda.

"Deaths And Entrances" to niewątpliwy krok do przodu zespołu, który na szerokie wody wypłynął supportując British Sea Power czy nawet Pixies, na ich występie w Edynburgu. Płyta jest przede wszystkim bardzo równa a od debiutu różni się kilkoma aspektami. Między innymi jest dużo bardziej poukładana, solówki wydają się bardzo dobrze zaplanowane a jazgot gitar zastąpiony nowymi instrumentami, choćby wiolonczelą (ale nie do końca, bo przestrojona gitara towarzyszy Szkotom bardzo często). Do mikrofonu dopuszczeni zostają także inni członkowie zespołu.

Drugi album My Latest Novel zaczyna się wręcz genialnie. "All In All In All Is All" zwiastuje, że na płycie nie zabraknie mocnych, ale chwytliwych utworów. Do najlepszych pozycji zaliczyć trzeba także "Hoplessly Endlessly" i zamykający "The Greatest Shakedwon", choć nie licząc wspomnianego pierwszego utworu, który zdecydowanie odstaje od reszty, wszystkie kawałki są naprawdę świetne.

Ci, którym nie obca jest twórczość Frightened Rabbit i The Twilight Sad na pewno doszukają się podobieństw między tymi szkockimi kapelami. Pierwsze to miejsce, z którego wywodzą się te trzy zespoły, czyli okolice Glasgow. Podobna stylistyka (alternatywa/indie/folk) czy maniera wokalu (choć akurat Scott Hutchisson z FR śpiewa bardziej po angielsku niż szkocku) to cechuje także My Latest Novel.

Co więcej? Chyba tylko to, że zespół może już niedługo zrobić wiele szumu w muzyce Wielkiej Brytanii, mimo tego, że dla wielu słuchaczy od zespołu bije dziwny patos a płyta jest zwyczajnie nudna. Ja wróżę im spory sukces, oby tak się stało...

wtorek, 14 kwietnia 2009

The Thermals czwarty raz


The Thermals - Now We Can See

7,5/10

Myspace

The Thermals
to amerykańska grupa z sześcioletnim stażem, składająca się z muzyków występujących w wielu innych formacjach, dość powiedzieć, że skład zespołu zmienia się bardzo systematycznie, bo od 2003 przewinęło się już osiem osób.

"Now We Can See" to czwarty album The Thermals i wszystko wskazuje na to, że najlepszy. Premiera, która miała miejsce na początku kwietnia, została poprzedzona promowaniem niektórych utworóch na portalu Pitchfork, który zreszą ocenił wydawnoctwo dość wysoko, bo na 7.8.

Zespół w poprzednich płytach szukał swojego brzmienia, które nabrało odpowiedniego kształtu właśnie przy "Now We Can See". The Thermals umiejscowili się gdzieś pomiędzy indie rockiem, ale bardziej w stronę Futureheads niż folkowych zespołów ze Stanów. Zespół stawia na chwytliwe melodie i bardzo proste riffy przeplatane dobrym wokalem, czasem wspieranym przez chórki.

W skrócie. Proste, niezobowiązujące, ale bardzo przebojowe granie. Do tego plotki głoszą, że zespół pojawi się na tegorocznym Off Festivalu, co zapewne pozwoli zespołowi zaistnieć także nad Wisłą.


niedziela, 12 kwietnia 2009

Jeremy Jay - gość z okładki

Jeremy Jay - Slow Dance

6,5/10

MySpace

Znany już w muzycznym światku Jeremy Jay (za sprawą debiutu anno domini 2008) zaskakuje świeżością w nowym albumie "Slow Dance", który może pozwolić młodemu muzykowi na wypłynięcie na szersze wody.

Album to mieszanka indie, bluesa z elektroniką i prostym popem. Trochę a'la taneczny The Pains of Being Pure at Heart. To wszystko bardzo skromne, ale wpada w ucho i powinno wpaść do iPoda kolejnych słuchaczy. Na uwagę zasługuje szczególnie progres młodego muzyka, który porzucił pianino i styl Sufjana Stevensa na rzecz ambitniejszej muzyki. Ciekawa okładka, choć na pierwszy rzut oka wskazywać może na popową gwiazdeczkę choćby z Q czy naszego Porcys.