wtorek, 9 lutego 2010

Kilka zdań o At the Drive-in

Które to już chwile fascynacji tym zespołem? Na pewno "ente". Zespół z Teksasu to dla mnie chyba najbardziej nieodżałowana kapela w historii mojej muzycznej fascynacji muzyką alternatywną. Czemu się skończyli? Odpowiedź jest banalna i jakże częsta w muzycznym światku - członkowie zespołu nie mieli wspólnej wizji rozwoju. Cedric Bixler-Zavala i Omar Rodríguez-López nie potrafili ukryć, że ich fascynację sięgają Pink Floyd i rocka progresywnego, czego dali wyraz twórczością Mars Volty, ich późniejszego zespołu.

Wielka szkoda, bo ATDI byli świetnym przedstawicielem agresywnej muzyki przełomu lat dziewięćdziesiątych i zerowych, genialną odpowiedzią na wcześniejszy grunge. Choć ciężko muzykę Teksańczyków kwalifikować, to najbliżej im chyba do post-hardcore, ale z domieszką punka i eksperymentalizmu.

Warto zwrócić też uwagę na przekaz At the Drive-in. Muzycy mocno odcinali się od całego splendoru, który na nich spłynął po wydaniu "Relationship of Command". Bardzo charakterystyczne teksty Bixlera, często dotyczące środowiska, polityki i lewicowości, do której kilku członków otwarcie się przyznawało. Cała ta otoczka, plus charakterystyczne afro na głowach wspomnianego wokalisty i Rodrígueza-Lópeza, tworzyły zespół na tyle specyficzny, by rozpaść się w szczycie formy.

Szansa na reunion? Marzenie, ale chyba warto przeczytać słowa Omara, który najbardziej się obwinia za rozpad zespołu.

"The fact of the matter is that we’re in our thirties now and that breakup happened ten years ago. As a human being you just don’t want that kind of karma. We did a lot of shit talking, and they did a lot of shit talking, so I just called everybody up and invited them to my house and said ‘hey, listen, we’re in our thirties now, I’m sorry for whatever I said, I’m sure you guys didn’t mean what you said–you guys were upset because I split up the band and we were upset because of whatever. Let’s be friends again. But do I want to reunite and play fucking 15 year old songs? Well, it would be like asking you, ‘do you want to get back together with your first girlfriend?’ You learn some amazing things together, but I just shudder at the thought. We were a band that went out on top, which is good, but it’s just a coincidence. We were also a band that had been together for seven years, and for six of those years played to nobody and had a great time but were also on the verge of splitting up many times before that. It’s an old relationship. People would like to think of it as unfinished business because to them we went out when we were most popular, but that has nothing to do with the creative element. As far as the creative element went, it very much was finished business. That’s why I ended the band! Now, thank god, fucking ten years later, we’re not holding a grudge and we’re all cool with it. People pick up on the difference of attitude and think ‘oh, this could mean a possible reunion’, but that’s just them projecting their own desires upon us."

Na koniec coś dla uszu



poniedziałek, 25 stycznia 2010

Idlewild historycznie

Pierwsza część z moich osobistych powrotów. Przy podsumowaniu muzycznej dekady przypomniałem sobie o pewnym nie do końca spełnionym zespole, czyli Idlewild, ale o płycie, która wydana została formalnie jeszcze we wcześniejszej dekadzie.

Kilka słów pisałem już w listopadzie, ale oddam hołd Idlewild i napiszę raz jeszcze.

"100 Broken Windows" to świetna paczka bardzo mocnych kawałków, nie tylko ze względu na ostre riffy, ale także sam poziom. Mimo, iż płyta jest ich drugim w dyskografii dziełem, to dzięki m.in. hitowi
"Little Discourage" szkocka kapela stała się towarem eksportowym na całą Europę i Stany Zjednoczone.

Nie znasz? Zapoznaj się, warto. Jako próbkę ich możliwości proponuję przesłuchać dwa poniższe kawałki:

"Roseability"


"Little Discourage"


poniedziałek, 16 listopada 2009

Marcelle w przedbiegach

Ciekawy zespół z okolic Krakowa (?) - Marcelle Spirit. Po pierwszym przesłuchaniu jestem na... nie wiem. Z jednej strony - kilka ciekawych kawałków, z drugiej - trochę fałszu, technicznych wpadek i słabiutkich tekstów. Zobaczymy, przesłuchamy, zdecydujemy się.

Trochę więcej:
  • http://www.lastfm.pl/music/Marcelle+Spirit
  • http://www.myspace.com/marcellespirit (fotka.pl patronem płyty? wtf?!)
  • http://marcellespirit.mp3.wp.pl/?tg=L3Avc3RyZWZhL2FydHlzdGEvNTI4MjEuaHRtbA== kilka darmowych kawałków

Najlepszy (chyba) na płycie utwór, "Latarnie na Reymonta":

niedziela, 15 listopada 2009

Co z tym Stingiem?

Nigdy nie byłem fanem Stinga, już bardziej The Police, ale zawsze go szanowałem. Tymczasem pan Gordon Matthew Sumner chyba zapragnął nagrywać wszystko to, czego jeszcze nie próbował.

W 2006 wydał album "Songs from the Labyrinth", który zawierał utwory z... renesansu! Fascynacja lutnią, współpraca z jej mistrzem z Bośni, niejakim Karamazovem, to wszystko plus świetny głoś Anglika, sprawiło, że nikt nie wiedział co powiedzieć na 23-utworowe wydawnictwo.

Minęły trzy lata i Sting znów szokuje swoją pomysłowością. Tym razem
"If on a Winter's Night...", czyli jesienno-zimowa płyta z kolendami, pastorałkami i innymi świątecznymi rytmami. Jest jednak jeden utwór, który totalnie zbił mnie z tropu i kazał zadać pytanie, o co do cholery chodzi?

Zresztą, celtycki/szkocki "Soul Cake" nie wymaga komentarza. Enjoy!


poniedziałek, 9 listopada 2009

Nowe Idlewild

Mam mieszane uczucia co do najnowszego wydawnictwa Idlewild. Od genialnego "100 Broken Windows" minęło dziewięć lat, a zespół wydał cztery kolejne albumy, w tym Post Electric Blues. Jest zdecydowanie lepiej niż na poprzednich dwóch (dla mnie totalnie chybionych), ale brakuje hitów. Płyta jest równa, ale chyba zbyt równa, bo jeden killer ("Dreams of Nothing") to zbyt mało...

Na dole legendarne dla mnie "Little Discourage"


czwartek, 29 października 2009

Szkockie granie? Najlepsze granie!

Koniec z prymatem recenzji na moim blogu, teraz coś więcej, krok dalej. W każdym razie - będzie coś w stylu kwiatków, rarytasów i ulubionych. Recenzje będą na Uwolnijmuzyke.pl a niedługo na stronie Polskiego Radia, więc bloga warto prowadzić częściej i z krótszymi wpisami, czas start!

Na początek kolejny magiczny zespół ze Szkocji. Jak to możliwe, że biją na łeb na szyję cały muzyczny świat? Frightened Rabbit, The Twilight Sad, Broken Records, My Latest Novel, There Will Be Fireworks, Malcolm Midletown... A teraz De Rosa, świetny zespół na jesienne wieczory, inny stylistyką od wyżej wymienionych, ale coś w sobie z tej Szkocji ma...

Na koncie mają dwa albumy, wydane w 2006 i 2009, po jednym (moim zdaniem) najlepszym kawałku na przystawkę.




środa, 21 października 2009

California Stories Uncovered - "Confabulations"


Prawdziwie tczewski rock

8/10

Myspace

“To najładniej wydana polska płyta ostatnich lat” - tak o debiucie California Stories Uncovered mówił na antenie radiowej “Trójki” Piotr Stelmach. Ja pójdę o krok dalej, to jedna z najlepszych płyt wydanych w ostatnich latach nad Wisłą.

Chłopaki z Tczewa od początku swojej przygody są kojarzeni z nurtem, który w Polsce nigdy tak naprawdę się nie rozwinął. Chodzi oczywiście o post-rock, muzykę wymagającą dużego zaawansowania technicznego, pasji i energii. Koncerty CSU były fantastyczną dawką mocnego grania i pięknych melodii. Mogwai spod Trójmiasta? Czemu nie.

Po ponad półtorarocznej obecności na scenie muzycznej, wygranej w gdańskiej edycji StreetWaves, występu na Creamfileds, Heineken Open’er Festival czy w studiu Programu Trzeciego Polskiego Radia, przyszła pora na pracę w studiu. O tym, że California pójdzie w trochę inną stronę, zwiastował już pierwszy koncert z prezentacją nowego materiału. Wiele osób podnosiło głosy, że to nie jest to, że wolą post-rock, że wokal nie pasuje, że… i tym podobne, ale…

Po tym co przyniosła debiutancka płyta, zatytułowana “Confabulations”, jestem w pełni spokojny o rozwój tego zespołu. Mogę też śmiało stwierdzić, że dziewięcioutworowy materiał na krążku jest bardzo dobry. Początek i “Honey Flavored” świetnie definiuje kwintesencję tego albumu. Ciekawe riffy, lekko piskliwy wokal i solidne anglojęzyczne teksty. A moment na wysokości 1:55 zapiera dech w piersi. Przyznam szczerze, że po pierwszym odsłuchaniu tego utworu, uśmiechnąłem się szeroko i powiedziałem “Tak, to jest to, brawo chłopaki!”.

Słucham dalej i “Meadow” - wyraźny bit, wokal w tle i gitary, po kilkunastu sekundach wyłania się chwytliwa melodia, która towarzyszy słuchaczowi do samego końca. “Xna” zwiastuje powrót do post-rocka, ale nagle co? Wokal, i to jaki, lekko łamiący się, paranoiczny, ale absolutnie niezakrawający o fałsz. Zresztą, do korzeni CSU wraca także z “Red”, doskonale znanym z wcześniejszej twórczości. “The Moth” jest lekko popowy, “Mr. Ambulance Driver” to typowa radiowa zagrywka, pewnie nie raz będzie można usłyszeć ją w co bardziej alternatywnej stacji.

Wreszcie pozycja numer sześć, “Footsteps”, utwór znany już z MySpace zespołu, zdecydowanie najlepszy na “Confabulations”. Wszystko tu świetnie współgra, jest na właściwym miejscu, po prostu - podoba się. Na koniec”Small Bodies - Big Impact”, indie pigułka, łatwostrawna, ale niebanalna. Płyta kończy się hipnotycznym i melodyjnym “Performance Review”, gdzie ostatnie momenty to elektroniczna dawka, która świetnie zamyka całą płytę. Przy okazji trzeba dodać, że cały album jest bardzo dobrze rozplanowany, dobrze się zaczyna i dobrze kończy. Jednym słowem, “Confabulations” to udana zmiana torów, jednego z najbardziej perspektywicznych zespołów.

Wszystkie powyższe zdania, to jedna wielka pochwała. Oczywiście debiutanci nie ustrzegli się błędów, wokal może się części słuchających nie podobać, niektórzy zapewne podniosą lament i nawoływania o post-rock, inni w ogóle zbojkotują to wydawnictwo. Ja jednak napiszę krótko, debiutantom się wybacza, a California Stories Uncovered zasługuje na meijsce w pierwszym rzędzie polskiej sceny muzycznej, obok fantastycznych Twilite czy ciągle niedocenianego duetu Skinny Patrini.

Tekst dostępny również na: